Akcja pod Elmedem

Zimowa pora, wiadomo, nie sprzyja zdrowiu. Nasze organizmy są osłabione i to nie tylko z powodu niskich temperatur, ale i zmian w codziennej diecie. Nie spożywamy tyle świeżych i bogatych w witaminy warzyw i owoców jak latem, więc łatwo o rozmaite infekcje, m. in. przeziębienia, różne rodzaje grypy i inne nie mniej uciążliwe choróbska. I chyba dlatego w pierwszy noworoczny poniedziałek przychodnię „ELMED” przy ul. Gnieźnieńskiej odwiedziły istne tłumy ludzi, z których wielu przyjechało samochodami. Niestety, jak alarmowali redakcję nasi Czytelnicy, część klientów tej placówki nie spotkała się z dobrym przyjęciem. Tych, którzy swoje auta z braku miejsca zaparkowali wzdłuż ulicy, strażnicy miejscy karali wysokimi mandatami. Gdy zjawiliśmy się na miejscu także mieliśmy trudności z postawieniem samochodu. Choć przy przychodni są aż dwa parkingi, jeden na kilka pojazdów od strony zakładu „Favorit Furniture” i drugi, znacznie większy pod wieżą z antenami telefonii komórkowej, oba były szczelnie zapełnione - fot. 1.

Po jakimś czasie udało się nam jednak jakoś wcisnąć na ten większy. Zaraz też spotkaliśmy jednego z mocno zdenerwowanych kierowców, który został akurat ukarany za złe parkowanie.

- Gdzie miałem postawić swoje auto, kiedy na obu placach postojowych nie wcisnąłby nawet szpilki - denerwował się pan Wiesław i dodał, że przywiózł żonę w gorączce, a tu takie cyrki. Na dowód bezwzględności strażników pokazał nam mandat opiewający na faktycznie sporą sumę, bo równe 100 zł (plus jeden punkt karny).

KOREK

Jak nam tłumaczył inspektor Jarosław Wierzuński ze Straży Miejskiej, pod przychodnią strażnicy interweniowali z powodu sporego zatoru samochodowego. Jak wiadomo ul. Gnieźnieńską jeździ dużo wielkich tirów do specjalnej strefy ekonomicznej i właśnie jeden z nich utkwił między samochodami osobowymi zaparkowanymi tuż pod przychodnią. Zaraz za nim jechał autobus komunikacji miejskiej, który z kolei nie mógł dotrzeć na tamtejszy przystanek.

Gdy zjawili się strażnicy, autobus miał już 10-minutowe spóźnienie, a nie mógł ruszyć się ani o metr, więc zdaniem strażników nie było innego wyjścia, jak zaprowadzenie porządku ze źle zaparkowanymi autami osobowymi - fot. 2. Nim całkiem rozładowano korek upłynęło jeszcze kilkanaście minut, gdyż trudno było znaleźć kierowców, jednak w końcu się udało.

- Taryfikator jest taki, a nie inny i za takie przewinienie musimy wystawiać mandaty w wysokości 100 zł - mówi Jarosław Wierzuński. Dodajmy od siebie, że rzeczywiście trudno pogodzić się z nagłą utratą stówki, dlatego lepiej zrobić tych kilka kroków więcej i zaparkować swoje auto, nawet gdy jest się chorym, tam gdzie jest to dopuszczalne.

ODIZOLOWANE PRZYSTANKI

Zima jak chwyciła nas w swoje okowy jeszcze w zeszłym roku, tak trzyma, chociaż ostatnio przyszła odwilż. Niby będzie lepiej, ale i tak nadal spore pryzmy śniegu zalegają na styku miejskich jezdni z chodnikami, tworząc miejscami górki wyższe od człowieka i odcinają możliwość przejścia na drugą stronę ulicy. Pisaliśmy o tym w poprzednim numerze „Kurka”, ale nasi Czytelnicy zwracają uwagę na jeszcze inny aspekt tej sprawy. Owe śnieżne górki odcinają także dostęp do przystanków komunikacji miejskiej.

- Ani wejść, ani wyjść z autobusu - skarży się pani Leokadia z ul. Kościuszki i dodaje, że kiedy jechała do opisywanej wyżej przychodni lekarskiej na ul. Gnieźnieńską, tak jak i reszta pasażerów, musiała wysiąść z pojazdu prosto w zaspę. Wraz z kilkoma innymi uczestnikami tej niemiłej przygody interweniowała potem w ratuszu. Jak nam mówi, dzięki temu w końcu odśnieżono należycie ten przystanek. No tak, ale przecież nie tylko taki jeden jest w mieście. O ile w centrum wszystko jest w porządku, to już nieco dalej oraz na obrzeżach miasta, znacznie gorzej, Oto jak wygląda jeden z przystanków komunikacji miejskiej na peryferiach, czyli ul. Działkowej - fot. 3. Dodajmy jeszcze, że podobne śnieżne wzgórki utrudniają dostęp do przystanków m. in. na ulicach osiedla Kochanowskiego. Nie sposób, aby pasażer wysiadający w takim miejscu, jak to widać na fot. 3, mógł dotrzeć na chodnik.

Obowiązek usuwania śniegu z przystanków miejskiej komunikacji spoczywa na ZKM-ie. Jak nam wyjaśnia dyrektor Jan Lis, zakład robi co może, aby odśnieżyć miejskie przystanki, ale ma tylko jednego człowieka do tej roboty. Często musi zamawiać cięższy sprzęt mechaniczny i opłacać go z zakładowej kasy. Mało tego, gdy robota jest już wykonana, wystarczy, że ulicą przejedzie pług i znów trzeba wszystko zaczynać od nowa.

Z GÓRKI NA PAZURKI

Z nadmiaru śniegu czy lodu nic sobie nie robią tylko dzieci, bo im w to graj. Im więcej białego puchu tym lepiej, bo można np. ulepić z niego bałwanka. Z kolei gdy śnieg zlodowacieje na jakimś stoku, no to mamy gotową zjeżdżalnię i hop! z górki na pazurki, jak to robią dwie koleżanki Diana i Paula - fot. 4.

- Jazda na oponie jest super - przekonują nas dziewczynki i dodają, że pędzi się na nich po lodzie mięciutko, jak po pierzynce. Rzeczywiście, nawet krótka obserwacja przekonuje nas, że ślizganie się na oponie ma swoje zalety - ów sprzęt amortyzuje wszelkie wstrząsy wywołane nierównością terenu, dzięki czemu jazda jest bardziej komfortowa niż na tradycyjnych sankach. Mało tego, można nawet pokusić się o wykonanie małych skoków, bo skutki lądowania po takiej ewolucji są łagodzone elastycznością gumy. Słowem ubaw jest to pachy. Jednak gdy słońce zaczęło powoli zachodzić, dziewczynki zreflektowały się, że już najwyższy czas iść do domu na obiad. Zeszły zatem w dół nadjeziornego stoku, tocząc ze sobą cenną oponę, zaś „Kurek” ruszył w przeciwną stronę, do góry. Mało brakowało, a ten z pozoru zwykły spacer, skończyłby się groźnym w skutkach wypadkiem, gdyż poślizgnęliśmy się na schodach wiodących do ul. Konopnickiej. Na pierwszy rzut oka, są one niby odśnieżone, ale niestety, gdy przypatrzymy się dokładniej, widać, że niezbyt starannie - fot. 5.

Zalega na nich dość gruba, i co gorsza, nierówna warstwa zlodowaciałego śniegu, na którym o wypadek nietrudno. Nam, gdy mocno zachwialiśmy się na jednym ze stopniów, jakimś cudem udało się odzyskać równowagę, ale nie ma przecież gwarancji, że sztuka ta uda się każdemu następnemu spacerowiczowi.

PŁATKI Z MIĘSNĄ WKŁADKĄ

Nasz stały Czytelnik Stefan Kol w ostatnich dniach minionego roku kupił płatki kukurydziane na rozwagę, które oferuje jeden ze szczycieńskich marketów w plastikowych pojemnikach za osobną ladą. W domu, przystępując do przyrządzania posiłku, chciał przesypać płatki do szklanej miseczki, aby potem zalać je gorącym mlekiem - fot. 6. Kiedy zaledwie kilka z nich znalazło się w naczyniu zauważył jakiś ruch, co było dość niepokojące, bo powszechnie wiadomo, że produkty spożywcze nie powinny się poruszać. Gdy dokładniej zerknął na drgający płatek, zauważył, że wybiegły spod niego dwa małe, brązowe stworki - fot. 7. Oba zdjęcia wykonał autor korespondencji, który zaznacza, że nie zdarzyło się to pierwszy raz.

Latem tego roku, gdy nabył 30 dag takich samych płatków, w torebce zalazł aż 4 owady. Wówczas po jego interwencji obiecano wymienić i umyć pojemnik. Jak widać, starania nie były należyte. Z kolei my powiadomiliśmy o tym wszystkim miejscowy sanepid. Dyrektor Grażyna Sosnowska wyjaśniła nam, że jakikolwiek owad nie ma prawa bytować wśród artykułów żywnościowych i dodała, że przeprowadzi kontrolę w tym sklepie. Radzi klientom, którzy nabywają zanieczyszczony towar, by w pierwszej kolejności powiadomili nie prasę, a właśnie sanepid. O ile bowiem przypadkowe spożycie tak małych owadów nie wpłynęłoby negatywnie na ludzkie zdrowie, to licho nie śpi.

Zaraz po naszym powiadomieniu szczycieński sanepid faktycznie przeprowadził kontrolę w markecie, jednak ta nie wykazała jakichkolwiek zanieczyszczeń wśród artykułów spożywczych sprzedawanych luzem.

- Sprawdzono też przestrzenie magazynowe, ale i tam nie stwierdzono żadnych uchybień czy insektów – mówi kierownik sekcji higieny żywności Adam Banach.

Rzetelność kontroli sanepidu nie może budzić zastrzeżeń, ale i nasz Czytelnik posiada „twarde” dowody na zanieczyszczenie robaczkami konkretnej partii płatków. Ponieważ jedno zdarzenie od drugiego dzieliło kilka dobrych dni, nie wykluczają się one wzajemnie. Skoro jednak market, jak wykazała kontrola sanepidu, dba o czystość towaru i magazynów, to sklepowe robaczki należy odtąd uważać za gatunek całkowicie wymarły.