Jeden z naszych Czytelników, mieszkaniec pewnej kamienicy przy ul. Leyka, zgłosił się do redakcji „Kurka” z dość nietypową sprawą. Gdy popatrzymy sobie pobieżnie na wzmiankowany budynek i jego najbliższe sąsiedztwo, niczego szczególnego nie zobaczymy (fot. 1).

Do czego służą sklepowe wózkiJeśli jednak z jakiegoś powodu podejdziemy bliżej siatki i skierujemy wzrok w stronę ogródka,  ujrzymy… wózek sklepowy (fot. 2). Znajduje się on już tu od kilku ładnych tygodni. Kto go tam wprowadził czy przerzucił przez siatkę – nie wiadomo.  Nasz Czytelnik postanowił wykazać się obywatelską postawą i dwukrotnie udał się do sklepu na literę B (wózek jest oznakowany) z sugestią, by ktoś brakujący element wyposażenia  zabrał. Od pierwszej interwencyjnej wizyty minęło już coś koło miesiąca,  a wózek jak był w ogródku, tak jest. Dodajmy, że tego typu przedmiot wart jest niemało, bo nowy kosztuje kilkaset złotych. Nasz rozmówca tracił cierpliwość i przyszedł w końcu do nas, by powiedzieć o swoim słusznym poirytowaniu. Czy może teraz ktoś ze sklepu na literę B zabierze wózek spod budynku przy ul. Leyka?

Na to pytanie trudno odpowiedzieć. Nasze spostrzeżenia związane ze sposobem traktowania wózków i przez kierownictwa dużych sklepów, i przez niektórych kupujących prowadzą do niekoniecznie miłych refleksji. Popatrzmy chociażby na typową dla wielu marketów naklejkę, umieszczaną na drzwiach wejściowych, nawet dubeltowo (fot. 3). Wynika z niej w sposób oczywisty, że do wózka powinniśmy wkładać jedynie towar, a nie własne dzieci. Oczywiście są tacy, którzy sadowią swoich milusińskich na specjalnych siedziskach i żadne przepisy nie są tu łamane. Nie brak jednak klientów umieszczających swoje niekoniecznie bardzo małe pociechy (czasem parami) w zakupowej części wózków. Bo to przecież tylko dzieci i niby dlaczego mieć o takie coś jakieś pretensje. A że na podeszwach butów szkrabów (niekiedy 8-10-letnich, naprawdę) znajduje się zapewne masa różnych dziwnych substancji typu bakterie e-coli, to nic. Panie przy kasach jakoś nie zwracają na to wszystko uwagi (a może boją się zwrócić, bo nie wypada zniechęcać klientów) i „proceder” trwa w najlepsze. Co więcej, „Kurek” kilka razy widział już także całkiem dużych, bo 20-letnich (a nawet starszych) chłopców, którzy biegali po przysklepowym parkingu, pchając wózek z pasażerem – kolegą. Zabawa na 102, co nie?

 

 

Aby zapoznać się z pełną treścią artykułu zachęcamy
do wykupienia e-prenumeraty.