Kolejny protest pracowników szczycieńskiego szpitala. Domagają się oni od dyrektora Marka Michniewicza należnych im pieniędzy z funduszu socjalnego oraz podwyżek, których nie mieli już od bardzo dawna. - To poniżające, że po blisko 33 latach pracy dostaję netto 1300 złotych – żali się pielęgniarka Elżbieta Gerasik. Fakt, że w szpitalu źle się dzieje, potwierdza kontrola Państwowej Inspekcji Pracy, która wykazała szereg uchybień dotyczących m. in. przekazywania pieniędzy ze składek na fundusz socjalny na bieżącą działalność placówki.

Dość wyzysku w szpitalu

GDZIE SĄ NASZE PIENIĄDZE?

Pracownicy szczycieńskiego szpitala po raz kolejny stracili cierpliwość i postanowili walczyć o poprawę swojego bytu. W piątek 18 marca odbyło się referendum, podczas którego 70% biorących w nim udział opowiedziało się za rozpoczęciem protestu. Włączyły się do niego trzy z czterech działających w ZOZ związków zawodowych. Na początek pracownicy szpitala protestowali poprzez założenie czarnych koszulek. Kolejnym krokiem miała być dwugodzinna pikieta przed gabinetem dyrektora Marka Michniewicza zaplanowana na poniedziałek. Postulaty związkowców dotyczą przede wszystkim wypłacenia zaległych świadczeń socjalnych oraz podwyżek płac.

- Domagamy się, żeby dyrektor wyrównał nam pieniądze, które jest nam winien od 2007 roku. Nie dość, że nie dostaliśmy żadnych podwyżek, to jeszcze nie możemy nawet zaciągać długoterminowych pożyczek, nie mamy środków za wczasy, czy na zakup odzieży ochronnej – wylicza Wiesława Zalewska, szefowa Związku Zawodowego Pracowników Ochrony Zdrowia „Interna-Med”, skupiającego głównie personel oddziału wewnętrznego. Jak mówi, już od dawna część pracowników próbowała dowiedzieć się od dyrektora, co się stało z pieniędzmi z funduszu socjalnego.

- Odpowiadał, że je od nas pożyczył, potem oddawał i znów zabierał, przeznaczając na zakup leków. Problem w tym, że nigdy niczego z nami nie konsultował – mówi Wiesława Zalewska. Jeszcze przed Bożym Narodzeniem monitowała w tej sprawie u dyrektora wraz z szefową Związku Zawodowego Pielęgniarek i Położnych. Wtedy Marek Michniewicz miał zaproponować pracownikom bony, ale ci, aby je dostać musieli napisać podania o … zapomogi. Wykluczył również możliwość podniesienia pensji.

- Już wtedy zaczęliśmy się buntować, bo taka sytuacja powtarzała się co rok – opowiada Wiesława Zalewska. Związkowcy mają tego dość. Według nich oliwy do ognia dolewa jeszcze i to, że dyrektor unika z nimi rozmów, nie organizuje spotkań z załogą, a wszelkie kwestie związane z funkcjonowaniem placówki, w tym finansowe, załatwia poza ich plecami.

- Od dłuższego czasu kierowaliśmy pisma z naszymi postulatami zarówno do dyrekcji szpitala, jak i zarządu powiatu. Tylko raz przyszła odpowiedź od starosty, że nic złego się tu nie dzieje – mówi Wiesława Zalewska.

PONIŻAJĄCE PENSJE

Pracownicy domagają się także poprawy warunków pracy. Te, mimo przeprowadzanych w ostatnich latach w szpitalu inwestycji, wciąż pozostawiają wiele do życzenia. Przykładem jest choćby oddział wewnętrzny, gdzie obecnie znajduje się 56 łóżek. Część z nich stoi na korytarzu, pozostałe są dosłownie poupychane w salach. - Nikt nie zwraca uwagi na to, że pacjent, któremu wykonuję zabieg na korytarzu, może się czuć skrępowany. Odwiedziny trwają praktycznie przez cały dzień, nie ma tu żadnej intymności – żali się pielęgniarka zabiegowa Elżbieta Gerasik. Niedługo miną już 33 lata, odkąd pracuje w szpitalu. Tymczasem jej miesięczne wynagrodzenie wynosi nieco ponad 1300 zł netto.v

- To poniżające. Nie mamy trzynastek, ani socjalnego, dosłownie nic – mówi pani Elżbieta. Pielęgniarki skarżą się, że nawet odzież ochronną muszą kupować sobie same, z własnych, skromnych pensji. Najczęściej zaopatrują się w nią w sklepach z używanymi ubraniami albo u przedstawicieli firm odwiedzających szpital.

- My nie chcemy nie wiadomo czego, tylko tego, co nam się należy – mówią pracownice szpitala.

WSTRĘT OGARNIA

Zdanie na temat panujących w szpitalu warunków podzielają również leżący tu pacjenci. Irena Kowalczyk z Nowin już od kilku tygodni jest leczona na zapalenie płuc. Przebywa na oddziale wewnętrznym, w sali przerobionej z gabinetu zabiegowego. Stoją tu aż cztery łóżka, a nie ma choćby umywalki, w której można by np. umyć ręce czy przepłukać szklankę. Żeby to zrobić, pacjenci chodzą do ogólnej toalety.

- Zęby trzeba myć w łazience, często przy stojących tam pełnych basenach. Dziś rano, kiedy tam poszłam zwymiotowałam, bo taki ogarnął mnie wstręt – opowiada zniesmaczona pani Irena. Dodaje, że w sali nie ma też dzwonka, przez co w nocy są problemy z wezwaniem pielęgniarki. - Zamiast wyzdrowieć, człowiek jeszcze bardziej się rozchorowuje – mówi pacjentka.

DYREKTOR NIE BOI SIĘ TVN-U

Pełniący obowiązki dyrektora szpitala Marek Michniewicz uważa, że protest personelu jest przedwczesny i niezgodny z ustawą o rozwiązywaniu sporów zbiorowych. Jak mówi, już 7 marca ustosunkował się do postulatów załogi, składając konkretne propozycje, w tym przedstawił harmonogram spłat zobowiązań z tytułu ZFŚS. To miałoby nastąpić do 2019 roku.

- Czekam teraz na odpowiedź związkowców. Dopóki jej nie mam, nie ma mowy o sporze zbiorowym – mówi Marek Michniewicz. Zarzuty dotyczące tego, że nie chce z personelem rozmawiać określa mianem bzdurnych. Zapewnia też, że świadczenia socjalne wypłacano w zależności od kondycji szpitala.

- W każdym roku coś było – w 70, 50 czy 40 procentach. Te pieniądze są po stronie długu i nic nie zginęło – mówi. Nie chce jednak odpowiedzieć, na co konkretnie przeznaczone zostały środki z funduszu socjalnego. Zaznacza, że aż 75% szpitalnego budżetu pochłaniają wydatki płacowe. Reszta idzie na leczenie pacjentów. Według Marka Michniewicza zwiększenie wydatków na pensje oznaczałoby przekroczenie progu bezpieczeństwa.

- Teraz można już tylko ukraść pacjentowi. Nie możemy doprowadzić do sytuacji, w której będziemy mieli zadowoloną załogę i niezadowolonych pacjentów – uważa dyrektor. Jego zdaniem cała akcja związkowców miała na celu ściągnięcie do szpitala mediów i zrobienie, jak to określa „dymu”. Nie obawia się też zaostrzenia protestu ani groźby odejścia personelu od łóżek pacjentów.

- Jeżeli to zrobią, sprawą zajmie się prokurator, bo nastąpi złamanie prawa – zapowiada. Zapewnia, że nie obawia się mediów, bo „ma grubą skórę”.

- Może tu nawet TVN przyjechać. Znam swoją wartość i wiem, co robię. Już tu swój pomnik zostawiłem, nie pozwolę zniszczyć szpitala – mówi dyrektor. Zapytany o warunki panujące na oddziale wewnętrznym, odesłał nas do ordynatora. Zaprzeczył też, by pielęgniarki nie otrzymywały odzieży ochronnej. Według dyrektora, ostatni raz miały ją dostać około roku temu.

INSPEKCJA PRACY WYTYKA BŁĘDY

Tymczasem nieprawidłowości dotyczące m. in. niewypłacania świadczeń socjalnych w placówce, wykazała przeprowadzona jesienią ubiegłego roku kontrola Państwowej Inspekcji Pracy. Według jej ustaleń, w latach 2009 – 2010 pracodawca po odprowadzeniu na konto funduszu naliczonych składek po kilku dniach przelewał je na rachunek bieżący szpitala. Inne nieprawidłowości dotyczyły wypłacania wynagrodzeń za pracę, zwłaszcza godzin nadliczbowych oraz nieprzestrzegania przepisów ustawy o zakładach opieki zdrowotnej. Jak poinformował nas rzecznik Okręgowego Inspektoratu Pracy w Olsztynie Jacek Żerański, w związku ze stwierdzeniem popełnienia wykroczeń wobec dyrektora szpitala zastosowano karę mandatu. Ponadto, w celu usunięcia nieprawidłowości, inspektor skierował do pracodawcy m.in. wystąpienie zawierające 11 wniosków.

Byliśmy ciekawi, jak do wyników kontroli ustosunkowali się przełożeni Marka Michniewicza w starostwie. Starosta Jarosław Matłach przebywał jednak w delegacji, a jego zastępczyni, Sylwia Jaskulska poinformowała nas, że starostwo nie dysponuje protokołem pokontrolnym, a ona sama nie zna szczegółowych wyników.

ODWOŁANA PIKIETA

Zapowiadana na poniedziałek dwugodzinna pikieta pracowników pod gabinetem dyrektora nie doszła do skutku. Jak tłumaczyli związkowcy, odstąpiono od niej, bo we wtorek Marek Michniewicz zaprosił ich na spotkanie dotyczące sposobów rozwiązania sporu.

Ewa Kułakowska/fot. Ł. Łogmin, M.J.Plitt

Rozmowa z wicestarostą Sylwią Jaskulską o sytuacji w szpitalu

MICHNIEWICZ NIE JEST ZŁYM DYREKTOREM

- W jaki sposób powiat zamierza zareagować na to, co dzieje się w szpitalu?

- Podejmiemy działania zmierzające do rozwiązania problemu. Jeśli nie dojdzie do negocjacji pomiędzy dyrekcją a związkami zawodowymi, będziemy siadać do stołu i rozmawiać. Chodzi przecież o pieniądze, które należy zwrócić pracownikom. Szpital nie jest jednak w stanie zrobić tego w ciągu roku, bo w grę wchodzi kwota rzędu około 1,5 mln złotych. Nie ma też mowy o zaciągnięciu kredytu na ten cel i pracownicy powinni to zrozumieć. Mamy do czynienia z zaszłościami sprzed kilkunastu lat, nie tylko z czasów dyrektora Michniewicza. Na pewno jednak nie ucieka on od wypłacenia należnych kwot, o czym świadczy zaproponowany przez niego harmonogram spłat.

- Czy wiadomo, na co dyrektor przekazywał środki z funduszu socjalnego?

- Były one przeznaczane na bieżącą działalność szpitala, w tym na zakup leków.

- Dlaczego dysponowano nimi bez konsultacji z załogą?

- Trudno mi się do tego ustosunkować, ale na pewno takie konsultacje powinny się odbywać. Od tego są przecież związki zawodowe, aby to z nimi uzgadniać.

- Dla nikogo nie jest tajemnicą, że Marek Michniewicz ma mocne poparcie rządzącego powiatem PSL-u. Wiele osób dziwi się, dlaczego wciąż jest tylko pełniącym obowiązki dyrektora, choć kieruje szpitalem już od ośmiu lat.

- W momencie, kiedy Pan Michniewicz obejmował funkcję, szpital tonął w długach, a teraz został z nich wyprowadzony i jego działalność się bilansuje. Proszę zapytać starostę Kijewskiego jaka trudna była sytuacja. Groziła nam likwidacja szpitala. W tej sytuacji nie możemy mu zarzucić, że jest złym dyrektorem. Za jego poprzedników długi rosły nawet o 300 tysięcy miesięcznie. Od kilku lat w szpitalu prowadzone są inwestycje, remonty, w placówce przybywa sprzętu i to jest widoczne. Nikt jednak nie jest wieczny na stanowisku, a sprawę ogłoszenia konkursu na dyrektora na pewno będziemy rozwiązywać na najbliższych posiedzeniach Zarządu Powiatu.

Rozmawiała: Ewa Kułakowska