W roku 1968 towarzysz główny Władysław Gomułka nawoływał zbuntowaną inteligencję: „Literaci do pióra! Studenci do nauki!”

My studenci, rozpoczynając działalność kabaretową, rozwinęliśmy stosownie oba hasła. W pierwszym programie naszego kabaretu „Abakus”, wystawianym w sali klubu „Stodoła” Roman Walisiak i ja, przebrani w siermiężne włościańskie stroje, pochyleni nad wódeczką przerzucaliśmy się toastami, co brzmiało mniej więcej tak:

- Chluśniem?

- Bo uśniem!

- Łykniem?

- Bo odwykniem!

- Jan, Sebastian…

- Bach!

- Literaci?

- Do pióra!

- Studenci?

- Do nauki!

- PASTA? - DO ZĘBÓW!

Po czym wkraczała kelnerka, czy też raczej karczmarka Magda Umer, śpiewając piosenkę „…w Miętoszycach istna zmora, każdy z nas to dobrze wie”.

Ten żart z pastą do zębów był później często powielany. Powstał wszelako w roku 1968, podczas przygotowywania przez Andrzeja Woyciechowskiego, Janusza Weissa i mnie pierwszego programu Abakusa. Takich żartów, spontanicznie wymyślanych przez nasz młody zespół, które później wracały do nas jako dowcipy ogólnie znane, a pochodzenia niewiadomego, było więcej. Nasz dowcipkujący namiętnie muzyk, dziś profesor, Wojtek Głuch zwykł był pytać jak odróżnić łabądzia od łabądzicy. Następnie odpowiadał, że należy wrzucić do stawu kawałek bułki – jak będzie żarł, to łabądź, a jak żarła, to łabądzica (świadomie wymawiał łabądzica, a nie łąbędzica, podobnie jak łabądź).

Ja z kolei, jako student architektury, zastanawiałem się nad prawami perspektywy. Pytałem publiczność na czym polegać może zjawisko, że wielki byk szarżując na człowieka, to jest zbliżając się do niego, zamiast rosnąć, najwyraźniej maleje. Odpowiedź brzmiała: - Bo to był po prostu SKURCZYBYK!

Te żarciki przyjęły się ogólnie i wkrótce stały się własnością publiczną, ponadczasową. No ale dominowały przecież dowcipy związane z sytuacją polityczną, a te musiały być odpowiednio przesłonięte aluzją, aby uniknąć interwencji nieuniknionej cenzury. Swoją drogą dzisiaj zdumiewa mnie nasza pomysłowość, a także spontaniczna gotowość widowni do odczytywania zawiłych tekstowych szyfrów.

I tak na przykład w owym czasie antystudenckie felietony pisał znany partyjny dziennikarz o nazwisku Kur. W naszym programie ujęto fragment prognozy pogody ostrzegający przed groźbą pożarów. Zaczynał się od słów. „Czerwony kur znów daje się we znaki…” Potem wymieniano abstrakcyjne szkody wywołane przez pożary, a kończył się ów groźny tekst następującym wezwaniem: „Apelujemy raz jeszcze – odbierzcie dzieciom zapałki!” Tu należy dodać, że zdanie to było wypowiadane w sposób następujący: „Apelujemy raz jeszcze – odbierzcie dzieciom… za PAŁKI!” Ostatnie słowa były okrzykiem i nawiązywały do ogólnie znanego wszystkim pałowania studentów. Publiczność wstawała i skandowała: Odebrać! Odebrać…!

Swoją drogą skarżę się niejako, że nasze żarty wielu ojców miały, ale też i my lubiliśmy opowiadać dowcipy zasłyszane w innych kabaretach. No z tym, że zawsze mówiliśmy skąd dany tekst pochodzi. Ulubioną zabawą Andrzeja Woyciechowskiego i Janusza Weissa było rozwijanie żartu Jerzego Dobrowolskiego z kabaretu „Owca”. Była tam scena, w której autorzy zadają sobie pytanie, czy jeśli w Związku Radzieckim i w Stanach Zjednoczonych wyprodukuje się rakiety o identycznych, ale to zupełnie identycznych parametrach, to która z nich będzie lepsza? Po krótkiej dyskusji wniosek był niepodważalny i oczywisty – rakieta radziecka będzie z pewnością lepsza. Andrzej i Janusz z lubością rozwijali ten temat w Stodole, wciągając w ową podejrzaną dyskusję niewinną publiczność.

Kiedy to piszę, wiem, że felieton ukaże się w „Kurku” 1 października, a kilka dni wcześniej, w towarzystwie Andrzeja Poniedzielskiego, wystąpi w Szczytnie Magda Umer. Będę wówczas w Wilnie i żałuję, że ominie mnie sentymentalne spotkanie po latach. Dołączam zatem, w imię wspomnień, zdjęcie przedstawiające scenę opisaną na początku felietonu. Magda śpiewa „ w Miętoszycach istna zmora…”

Andrzej Symonowicz