Tego jeszcze nie było, na Plac Juranda z fasonem zajechał mały Ignaś. Grzecznie podał na powitanie wszystkim rękę, a dziadek Kazio z dumą patrzył na rezolutnego wnuka. Niestety nie zabraliśmy pięciolatka na obchody „Dni Jedwabna”, ale miło było powitać takiego rowerzystę w naszym gronie. Żegnając Ignasia nie przypuszczaliśmy, że my sami, jeszcze dziś, przemienimy się w wesołe dzieciaczki.

NA KARUZELI W JEDWABNIE

Do Jedwabna ruszyliśmy leśnodworskim asfaltem, by tradycyjnie na Strudze zrobić pierwszy przystanek. Tam od Bogusia dostaliśmy reprymendę, gdyż w jego ocenie jeździmy za wolno. Upominał nas, że jeśli nadal będziemy mieli ślamazarne tempo, to na następnym spotkaniu

od wszystkich zbierze deklaracje lojalności, w których zobowiążemy się utrzymywać prędkość nie mniejszą niż 18 km/h. Niby przyznaliśmy koledze rację, bo 12 km/h w porywach 14 km/h to żadna szybkość. Ale jak tu pędzić kiedy wiatr w oczy, na dodatek za mostkiem skończył się asfalt, a piaszczyste podłoże nie sprzyjało przyspieszeniu. „Jak sobie chcecie, ja jadę i będę na was czekał przy zjeździe nad jezioro Płociczno”. I tyle go widzieliśmy. Zaczęliśmy nawet spekulować, że albo bierze jakieś dopalacze, albo te wszczepione bajpasy dają mu tyle wigoru. Jednak słowa dotrzymał i czekał na umówionym miejscu. Z ulgą stanęliśmy by odpocząć i wyliczyć co nas boli, a to bolą nas uda, a to policzki od siodełka... Oj sypiemy się sypiemy, czternaście lat kręcenia i kondycja nie ta co kiedyś. W tym miejscu wycieczkę z nami kończy Ryszard „Jadę dziś do Agnieszki do szpitala, ale chciałem się z wami kawałek przejechać. Zostawiam moją Alę”. Robi nam się smutno, nasza koleżanka Agnieszka leży po operacji na OIOMie w Olsztynie. Ma problemy ze zdrowiem i jej radosny śmiech, już od pewnego czasu nie towarzyszy naszym wypadom. Prosimy, by Ryszard serdecznie ją od nas pozdrowił.

Otacza nas piękny las, mijają nas inni rowerzyści, biegacze, spacerowicze. Widzimy grzybiarzy, zbieraczy jagód... Życie toczy się normalnym trybem, tylko ten mały smuteczek w serduszku, że trzeba się cieszyć chwilą, bo tak łatwo można to wszystko utracić. Jeśli jest zdrowie, to jest wszystko. Już nas nic nie boli, nie chcemy myśleć o smuteczkach, cieszymy się pięknym dniem.

Wygodna droga leśna doprowadza nas do szosy. Jedziemy przypominającym ser szwajcarski traktem w stronę Pidunia. Uprawiamy slalom gigant. Wtem... jak za dotknięciem czarodziejskiej wróżki przed nami gładkie, piękne, szerokie podłoże. Mknąc taką wspaniałą wstęgą szosy do Jedwabna aż trzeba przyznać, że jechało nam się po prostu jedwabiście. Nareszcie Boguś jest z nas zadowolony. Jedwabno wita nas makami, malwami, słońcem i sentymentalną piosenką „nie liczę godzin ni lat, to życie mija mi jak...” Wpadamy na stadion, a tam czeka na nas... wesołe miasteczko. Teraz żałujemy, że nie ma z nami Ignasia na pewno pokręciłby się na karuzeli, a my z nim. Na pewno chciałby poskakać na linie, a my z nim; przejechałby się kolejką, a my z nim... Tęsknie patrzymy na plac wesołej zabawy. Zasiadamy na stadionowych ławkach, jemy lody. „A ja bym chciała przejechać się na karuzeli” - wypalam jednym tchem swoje marzenie. „Ja też” - słyszę odpowiedz Marzenki. „A ja Wam zrobię zdjęcia” - deklaruje Bożenka. Nie czekam nawet chwili i pędzę do kasy, koleżanki za mną. Pytam panią, czy możemy na karuzelę. Ku mojej radości słyszę, że tak i wymieniam pieniążki na niebieski, plastykowy żeton. Marzenka czyni to samo. Stoimy. Dwie grzeczne dziewczynki, może troszkę umorusane lodem, może troszkę osypane kurzem, ale takie podekscytowane, takie dziecięce. „Gdzie ten pan, co wpuszcza?” - niecierpliwi się Marzenia. Pan natychmiast podchodzi, zabiera z naszych rączek magiczne przepustki i już wkraczamy w czarodziejski świat. „Same bez dzieci?” słyszę jego głos. Natychmiast wracam się i kucam przed maleńką dziewczynką, uśmiecham się do niej, a ona ufnie wyciąga rączki. Pytam mamę, czy mogę ją zabrać. „Tak. Proszę posadzić ją w samochodziku”. Wkładam radosne, pełne ufności dzieciątko do kabiny samochodu, sama sadowię się na słoniu i ruszamy. Michalinka, bo tak na imię ma słodkie dziecko, śmieje się radośnie a ja jej wtóruję. Gdzieś przed nami na bajkowym stworku Marzenka. Wszyscy bawimy się wybornie. Jak niewiele trzeba nam do szczęścia, wystarczyło wybrać się do Jedwabna i pokręcić na karuzeli i od razu serce się weseli.

Grażyna Saj-Klocek