Lato!!! Wakacje! Urlop! Jednym słowem czas na wypoczynek. Taki prawdziwie aktywny, pełen przygód, niesamowitych doznań i niezapomnianych wrażeń. Czas na rowery! W tej rubryce będę promować ciekawe trasy rowerowe i zapraszać do aktywności.

Na mazursko-kurpiowskim szlaku

Nareszcie udało mi się pokonać Mazursko-Kurpiowski szlak, który rozpoczyna się w Szczytnie a kończy w Klonie. Chciałabym polecić go wszystkim rowerzystom, bowiem malownicza, doskonale oznakowana żółtym szlakiem trasa, każdemu uważnemu i wytrwałemu cykliście dostarczy moc radości. Jednak ruszając spod ratusza w Szczytnie musimy mieć świadomość, że zgodnie z informacją zawartą na drogowskazie mamy do pokonania 41 km w jedną stronę.

Wypatrując na drzewach i słupach charakterystycznego oznakowania początkowo przemieszczamy się trasą dwóch pieszych szlaków: „zielonym” - Tatarskim do Babięt i „żółtym”- Mazursko-Kurpiowskim” do Klonu, ponieważ oba biorą swój początek w Szczytnie i pierwotnie oferowane były piechurom.

Pierwsza okazja, by pokonać pół żółtego szlaku nadarzyła mi się zupełnie przypadkiem. Z grupą rowerową „Kręcioły” wybraliśmy się do Lipowca, by odwiedzić słynny rezerwat jałowców i właśnie tam zrodził się zamysł, by wracać „żółtym” szlakiem. Początkowo przemieszczaliśmy się leśnymi, dobrze utwardzonymi drogami. Wypatrywanie znaków na drzewach tak zaintrygowało cały nasz peleton, że nim spostrzegliśmy się, dotarliśmy do drogi wśródbagiennej, porośniętej wysoką trawą. Chwila wahania, czy to na pewno trasa naszego szlaku, ale znak na drzewie wyraźnie wskazywał, że tak. Ponad dwa kilometry trwała przeprawa po niezwykłej drodze. Tworzyła ona coś w rodzaju grobli przerzuconej między bagnami. Charakterystyczna bagienna roślinność i bliskość wody sprawiły, że miejsce nabierało tajemniczości i niezwykłego uroku. To tu, jak głosi legenda, swoje królestwo miała wodna Psotnica, która koniom plątała grzywy, a nieuważnych piechurów sprowadzała na manowce, gdy jechali lub maszerowali przez „zieloną granicę”, przemycając różnorodne towary. Na szczęście dla nas okazała się łaskawa i pozwoliła wydostać się z bagiennego terenu na drogę. Zaliczenie połowy żółtego szlaku wzmogło apetyt na kolejną wyprawę i natychmiast, gdy nadarzyła się okazja udałam się tam ponownie, by etap po etapie pokonać całość. Udało mi się to i mam powód do dumy.

Trasa w znacznej części wiodąca przez lasy zachwyci każdego, kto podejmie wyzwanie, bowiem wystarczy uważnie wypatrywać znaków na drzewach, a one doprowadzą do celu. Twórcy szlaku zadbali o atrakcje typu jazda przez bagienną drogę, przeprawa przez kładkę na rzeczce Wałpuszy, zwiedzanie rezerwatu jałowców, chwila zadumy w Klonie – słynnej z drewnianej zabudowy wsi.

Taka wyprawa to niepowtarzalna okazja do zobaczenia tych wszystkich unikalnych, a dostępnych na wyciągnięcie ręki miejsc. Prawda jest bowiem taka, że drzewa umierają stojąc i za kilka lat sława jałowcowej alei będzie wspomnieniem, a drewniane zabytkowe chaty znane będą jedynie z fotografii.

Pokonanie żółtego szlaku napawa mnie dumą, bo nie znam na razie żadnej osoby, która w całości przejechała tę trasę. Dlatego też serdeczne podziękowania kieruję w stronę mojej współtowarzyszki Halinki Biziuk, która uległa moim namowom i pomagała wypatrywać żółtych znaczków wkomponowanych często w przyrodnicze tło. Serdeczne podziękowania dla PTTKu za włożony trud w odnowienie oznakowań wiodących przez bardzo urozmaicony teren.

Zapraszając na wyprawę, obiecuję moc niespodzianek, na pewno na nasze spotkanie wyjdą mieszkańcy lasu; zając czmychnie prawie spod kół roweru, sarenka przystanie zaciekawiona, a koncertujące ptactwo zapewni najpiękniejszy repertuar.

Nasza wyprawa trwała 6 godzin i liczyła 66 km. Do Klonu dotarłyśmy prowadzone przez szlak, natomiast do Szczytna wróciłyśmy drogą przez Czajki. Oczywiście można wybrać inny wariant, zależy to od naszej dyspozycyjności i czasu jaki chcemy przeznaczyć na wyprawę.

Przemieszczanie się oznakowaną trasą to marzenie każdego rowerzysty. Szkoda, że w Szczytnie nie ma oznakowanych rowerowych tras, ale posiłkowanie się tymi dla piechurów jest też przyjemne. Jako miłośniczka turystyki rowerowej z doświadczenia wiem, że żadna mapa, żaden opis typu „skręcić w prawo lub w lewo” nie da tyle radości, co wypatrywanie upragnionego „znaczka” wiodącego do konkretnego celu.

I jeszcze jedno: naukowy opis „Mazursko – Kurpiowskiego” szlaku znajdujący się w internecie powinien być zmodyfikowany, ponieważ od Rudki aż do Małdańca dotrzemy nie „piaszczystą drogą”, ale wygodnym asfaltem. W następnym numerze „KM” opowiem Czytelnikom o wyprawie właśnie „Wstęgą szos”.

Grażyna Saj-Klocek