- Odnalazłam rodzeństwo, o którego istnieniu nie wiedziałam przez 45 lat – mówi ze wzruszeniem pani Elżbieta, która kilka dni temu przyjechała do gminy Dźwierzuty szukać swoich rodzinnych korzeni. Mająca swój tragiczny początek historia rozdzielenia braci i sióstr znalazła szczęśliwy finał m.in. dzięki pomocy wójta Tadeusza Frączka.

Po 45 latach znów są rodziną

TRAGEDIA NAD STAWEM

Wszystko zaczęło się w Małszewku, a konkretnie na kolonii wsi zwanej Budami. W latach 60. miejsce to mieszkańcy nazywali Szarlotą. Znajdował się tu poniemiecki majątek z dużą chlewnią należącą do PGR-u. To właśnie w tej miejscowości mieszkała i pracowała Władysława Pliszka wychowująca siedmioro dzieci. Ich losy zapewne potoczyłyby się inaczej, gdyby nie tragiczne wydarzenie, do jakiego doszło pewnego majowego przedpołudnia 1965 roku. Niespełna pięcioletni synek kobiety, bawiąc się nad stawem, wpadł nagle do wody. Matka, choć nie umiała pływać, rzuciła się dziecku na ratunek. Niestety, swój heroiczny czyn przypłaciła życiem. Utonął również chłopczyk. Gdy na miejsce zbiegli się okoliczni mieszkańcy, na jakąkolwiek pomoc było już za późno. Dramat rozegrał się na oczach młodszych dzieci, starsze przebywały wtedy w szkole. Osieroconym rodzeństwem najpierw zajęła się mazurska rodzina. Planowała nawet zaopiekować się na stałe wszystkimi dziećmi, ale na przeszkodzie stanął wyjazd do Niemiec. W tamtym czasie wiele mazurskich rodzin decydowało się na opuszczenie rodzinnych stron. O tym, by zabrać sześcioro dzieci, nie było mowy. - Pewnego dnia pod nasz dom podjechały dwa radiowozy. Jeden zabrał mnie i moją 2,5-roczną wówczas siostrę do domu dziecka w Mrągowie. Pozostała czwórka, o czym dowiedziałam się dopiero teraz, trafiła do placówki w Szczytnie – mówi najmłodsza z rodzeństwa pani Elżbieta.

MARZYŁAM, BY ZAPALIĆ ZNICZ

W chwili, gdy doszło do tragedii, miała zaledwie pół roku. Po ośmiu miesiącach przebywania w mrągowskim domu dziecka ona i jej starsza siostra zostały adoptowane przez rodzinę mieszkającą w dawnym województwie elbląskim. Obie dziewczynki nie miały pojęcia o istnieniu reszty rodzeństwa – dwóch braci i sióstr. Przez wiele lat nie wiedziały też o tym, że są adoptowane. - Mama powiedziała nam o tym dopiero po śmierci ojca, gdy byłyśmy już dorosłe – wspomina pani Elżbieta. Dowiedziała się też, że jej prawdziwi rodzice najprawdopodobniej zginęli w wypadku samochodowym. - Od tamtej pory czułam wielką potrzebę, by odnaleźć ich grób i zapalić na nim znicz – mówi. Za wskazówki mogące być pomocne w poszukiwaniach służyła nazwa Małszewko, gdzie pani Elżbieta się urodziła oraz nazwisko „Pliska”, które mieli nosić jej biologiczni rodzice. W docieranie do rodzinnych korzeni włączył się mąż kobiety, pan Roman. - Wiedziałem, że było to jej wielkie marzenie, ale wcześniej jakoś brakowało czasu, by się tym zająć – opowiada. Właściwy moment przyszedł tego lata. Kiedy pani Elżbieta, która jest nauczycielką, przebywała wraz z uczniami na koloniach, jej mąż zaczął szukać pomocnych kontaktów w gminie Dźwierzuty oraz w domu dziecka w Mrągowie. Tam jednak, poza kilkoma wskazówkami, niewiele udało się zyskać. Przed tygodniem postanowili odwiedzić Małszewko i tam zasięgnąć języka. Jak się okazało, mimo upływu czasu, pamięć o tragedii sprzed lat przetrwała wśród mieszkańców. - Napotkana przez nas młoda kobieta znała ją z opowiadań starszych i słysząc nazwisko „Pliska” skojarzyła, że tak naprawdę brzmiało ono „Pliszka”, po czym skierowała nas do miejsca, gdzie mieszkała moja mama – opowiada pani Elżbieta. Koleje tropy i wskazówki miejscowych zaprowadziły ją do Dźwierzut, do domu znajdującego się blisko kościoła katolickiego. Kiedy zapytała bawiącą się na podwórku dziewczynkę o poszukiwane nazwisko, ta odpowiedziała, że najpewniej chodzi o jej babcię. - Kobieta, która wyszła z domu, od razu powiedziała do mnie: „ty jesteś Elżbieta, moja siostra” - opowiada ze wzruszeniem. - Był to dla mnie szok, bo nie wiedziałam, że mam więcej rodzeństwa. Mieszkająca w Dźwierzutach siostra zadzwoniła od razu do drugiej, z Elganowa. Wielką pomoc w rozwiązaniu rodzinnej zagadki sprzed lat okazał także wójt Dźwierzut Tadeusz Frączek. - Poświęcił nam bardzo dużo czasu, zaangażował się osobiście w wyjaśnienie całej tajemnicy – mówią małżonkowie. Dzięki niemu udało się dotrzeć do znajdujących się w urzędzie gminy dokumentów, w tym aktów urodzenia pani Elżbiety i jej rodzeństwa, ksiąg meldunkowych oraz aktu zgonu matki.

SPOTKANIE PO LATACH

W domu starszej siostry mieszkającej w Elganowie doszło do pierwszego po 45 latach spotkania pani Elżbiety z rodzeństwem. Zabrakło na nim tylko najstarszego brata, który leży w szpitalu i siostry, z którą się wychowywała. - Nie jest jeszcze na to gotowa – tłumaczy kobieta. W czasie spotkania miała okazję, by obejrzeć zdjęcia z pogrzebu tragicznie zmarłej matki i braciszka. Dowiedziała się też, jak dramatycznie wyglądał moment rozłąki rodzeństwa. - Ten dzień to była prawdziwa trauma. Kiedy przyjechały samochody mające nas zabrać do domów dziecka, starsze rodzeństwo nie chciało do tego dopuścić. Zostaliśmy brutalnie rozdzieleni – mówi pani Elżbieta. Dowiedziała się też, że bracia i siostry próbowali szukać ich na własną rękę, ale w czasach PRL-u było to mocno utrudnione ze względu na liczne urzędnicze bariery. Potem zastanawiali się, czy nie wziąć udziału w programie telewizyjnym Alicji Reisich – Modlińskiej „Zerwane więzi”, ale ostatecznie z tego zrezygnowali, nie chcąc opowiadać o rodzinnym dramacie na forum publicznym.

PRAWDA MNIE OCZYŚCIŁA

Pani Elżbieta wreszcie mogła też spełnić swoje wielkie marzenie i odwiedzić grób matki, która wraz z synkiem została pochowana na cmentarzu w Dźwierzutach. - To była wspaniała kobieta, bardzo pracowita i kochająca swoje dzieci. Najlepiej świadczy o tym fakt, że straciła życie, ratując jedno z nich – mówi. Los nie rozpieszczał rodzeństwa pani Elżbiety. Cała czwórka miała mniej szczęścia niż najmłodsze siostry i wychowywała się w szczycieńskim domu dziecka. Mimo to wszyscy pozakładali własne rodziny i wbrew przeciwnościom ułożyli sobie życie. Pod wrażeniem spotkania po latach jest mąż pani Elżbiety. - Od samego początku widać było, że łączy ją z rodzeństwem ogromne uczucie. Ze starszym bratem poszła na spacer, długo rozmawiali i dało się wyczuć, że od razu otoczył ją ciepłem, taką braterską opieką – opowiada pan Roman. Dla jego żony odnalezienie bliskich jest ogromną ulgą. - Poczułam się wśród nich naprawdę jak między swoimi. Ta prawda mnie oczyściła i uspokoiła, pozwoliła wyjaśnić mroczną tajemnicę mojego życia – mówi kobieta.

Ewa Kułakowska