Zakład Utylizacyjny w Długim Borku od wielu lat jest solą w oku mieszkańców dwóch gmin: Świętajna i Rozogów.

- Świętajno ma przynajmniej pieniądze, a my tylko smród - podsumowuje wójt Rozogów Józef Zapert. Jednak idzie ku lepszemu.

Czystość na słowo honoru

Smród nad gminą

Najbardziej dawny "Bacutil" nadokuczał ludziom, gdy krótko po transformacji ustrojowej został sprzedany przez samorząd Świętajna prywatnej spółce i przemianował się na "Dromedę". Nieoczyszczone ścieki szły wprost do rzeki Rozogi.

Nie tylko brudna rzeka była zmorą dla otoczenia. Odzyskiwany w procesie utylizacyjnym tłuszcz nie zawsze legalną drogą był rozprowadzany wśród okolicznych rolników, którym służył za opał. Nad okolicą unosiły się tumany czarnego, smrodliwego dymu, a wątpliwy zapach rozprzestrzeniał też sam zakład i samochody, zwożące doń poubojowe odpady.

Zakład kilkakrotnie zmieniał właściciela. Każdy próbował coś tam modernizować, ale zwykle z mizernym skutkiem. Od dwóch lat sytuacja zaczęła się powoli zmieniać na lepsze. Ostatnie alarmujące wieści o zanieczyszczonej rzece mieszkańcy Rozogów zgłosili władzom na przełomie ubiegłorocznej wiosny i lata. Od czasu do czasu, przy niekorzystnym wietrze, nad okolicą pojawia się jeszcze trudny do zniesienia smród, ale - jak mówi wójt Rozogów Józef Zapert - i tak jest o niebo lepiej, niż bywało.

Ratunek w Unii

Obecnie dawny "Bacutil" w Długim Borku jest własnością rodzinnego, zagranicznego konsorcjum, które niemal zmonopolizowało utylizację zwierzęcych odpadów poubojowych w całej Europie. W Polsce posiada trzy zakłady, z których jeden to właśnie przedsiębiorstwo w Długim Borku. Łącznie "Saria", bo taką nazwę polska "gałąź" konsorcjum nosi, przerabia miesięcznie 20 ton odpadów, z czego od 5 do 5,5 tysiąca ton - w "naszym" zakładzie. Zatrudnienie ma w nim obecnie 94 pracowników, głównie mieszkańców gmin Świętajno i Rozogi.

Z dotychczas podjętych działań inwestycyjnych najważniejsze to poprawa wydajności oczyszczalni ścieków, modernizacja komina kotłowni z maksymalnym ograniczeniem emisji pyłów i gazów oraz linii produkcyjnej. Uszczelniono także środki transportu tak, by nie rozprzestrzeniały one bardzo wątpliwej jakości zapachów.

- Gwarantuję, że "moje" samochody nie smrodzą - mówi Jan Zera, dyrektor długoborskiej "Sarii" dodając, że specjalnie, czytelnie oznakowane firmowe pojazdy łatwo jest rozpoznać.

Słowem honoru ręczy też Jan Zera, że za jego "panowania" nigdy celowo nieoczyszczone ścieki do rzeki nie trafiły.

Ten rok przebiegać będzie pod egidą dalszych działań inwestycyjnych, wśród których główne to budowa nowej hali przyjęć surowca i nowej oczyszczalni ścieków. Działania modernizacyjne muszą się zakończyć przed majem przyszłego roku. Jeśli bowiem zakład nie dostosuje się do unijnych wymogów przed akcesją Polski do UE, przestanie istnieć.

Uciążliwy ale konieczny

Oceniając dotychczasowe dokonania zakładu optymistycznie patrzy w przyszłość wójt Zapert, którego gmina najbardziej odczuwała dotychczasowe uciążliwości.

- Rzeczywiście, zmieniło się na lepsze bardzo dużo. A jeśli zakład zrealizuje tegoroczne zamierzenia, to chyba nie powinno być już z nim problemów - wyraża nadzieję wójt Rozogów.

A istnienie "Sarii", zdaniem nie tylko właścicieli, ale i władz powiatu oraz służb sanitarnych, jest absolutnie konieczne. Przetwarza on odpady pochodzące ze wszystkich większych i większości mniejszych zakładów przetwórstwa mięsnego i jako jedyny - obsługuje region całej północno-wschodniej Polski.

- W niedalekiej już przyszłości, jeśli zakłady typu ostródzkie Morliny czy olsztyński Indykpol nie wykażą, że swe odpady utylizują za pośrednictwem uprawnionego i odpowiednio przystosowanego do tego przedsiębiorstwa, to również nie będą mogły działać - twierdzi powiatowy lekarz weterynarii Jerzy Piekarz.

Uciążliwszy jest powiat

Według wójta Zaperta, w ostatnim czasie bardziej niż zakład w Długim Borku, uciążliwsze dla gminy było starostwo powiatowe. Do zakładu wiedzie asfaltowa droga, która do połowy jest gminna, a dalej - powiatowa. Niemal na "granicy" znajduje się most z przepustem nad dużym kanałem melioracyjnym, którego właścicielem jest skarb państwa. Drogą poruszają się praktycznie tylko rolnicy dojeżdżający do swych pól i ciężki tabor transportowy "Sarii".

- Dwa lata temu mostek się zarwał. Konieczna była natychmiastowa naprawa - wspomina wójt Zapert. Zaprosił na spotkanie wszystkie zainteresowane strony, czyli sąsiedniego wójta, ówczesnych starostów i dyrekcję zakładu. - Uważałem, że koszty naprawy powinniśmy wszyscy pokryć solidarnie.

Tak się jednak nie stało. W trybie nakazu administracyjnego z powiatowego nadzoru budowlanego Rozogi musiały własnym sumptem naprawić szkody, wydając na to około 15 tys. zł.

- Odwołaliśmy się do wojewódzkiego inspektora nadzoru, który utrzymał powiatową decyzję w mocy - mówi wójt Zapert.

Inaczej postanowił Naczelny Sąd Administracyjny, który sprawę rozpatrywał pod koniec grudnia ubiegłego roku. Unieważnił wydane wcześniej postanowienia uznając, że utrzymanie mostu z przepustem jest rolą właściciela tego ostatniego.

- Teraz będziemy więc dochodzić zwrotu poniesionych nakładów wraz z odsetkami - zapewnia wójt Rozogów. Ponad rok temu zwrócił się do starostwa powiatowego z pismem, by własność drogi wiodącej do zakładu w Długim Borku została ujednolicona. Podległość po kawałku pod różne samorządy nie służy ani właścicielom, ani drodze. Nie otrzymał żadnej odpowiedzi.

- Obecnie ta droga w ogóle jest marna i jeśli nie zostanie szybko wyremontowana, to niebawem do "Sarii" nie będzie można dowieźć ani surowca do produkcji, ani materiałów do rozbudowy i modernizacji - ostrzega Zapert.

Halina Bielawska

2003.01.29