Poprzednie trzy felietony poświęciłem artystycznym wspominkom. Przypomniałem wówczas kilku znakomitych, a już zapomnianych aktorów. Wymieniłem tych mistrzów sceny i ekranu, których miałem okazję poznać osobiście. Dzisiaj, niejako na zakończenie cyklu, opiszę kogoś, kogo nigdy nie spotkałem. Aktor ów zmarł 52 lata temu. Byłem wówczas zaledwie dwudziestoparolatkiem, ale młody wiek nie przeszkadzał mi w ocenie wielkości jego aktorskiego talentu. Do dzisiaj zaliczam owego twórcę do największych mistrzów sceny polskich lat powojennych. To Tadeusz Fijewski.

Tadeusz Fijewski urodził się w roku 1911. W Warszawie, na Powiślu. Zadebiutował, jako 10-letni statysta, w Teatrze Polskim, kierowanym przez Arnolda Szyfmana. Później nadal grywał, a także zdawał eksternistyczny egzamin aktorski. Bez sukcesu, niemniej wciąż występował we wszelkich rolach chłopięcych. W roku 1936 ukończył aktorską szkołę i od razu zadebiutował w filmie „Zew morza”. Miał już lat 16, ale i tutaj musiał udawać dużo młodszego dzieciaka. Ten filmowy debiut został życzliwie przyjęty i od tej pory Fijewski niemal nie wychodził ze studia. Do wybuchu wojny w 1939 roku, czyli podczas 12 lat, Tadeusz Fijewski zagrał w dwudziestu przedwojennych, polskich filmach, nie zaniedbując występów teatralnych.

No, a potem wojna. Aktor, poprzez Pawiak, wylądował w obozach koncentracyjnych Sachsenhausen i Dachau. Zwolniony po dwóch latach wstąpił do AK. Wziął udział w Powstaniu Warszawskim. Potem niemieckie więzienia i wreszcie, w roku 1945, powrót do Warszawy. Tutaj najlepsze teatry walczyły o niego. W rezultacie współpracował z zespołami „Nowego”, „Narodowego”, „Współczesnego” oraz „Polskiego”. Ale nie tylko teatry zawładnęły Fijewskim. Już w roku 1945 zaczął kręcić filmy. Drugi z nich, „Ulica graniczna” okazał się znakomity i przypomniał widowni przedwojenną klasę mistrza. Mimo że znów musiał grać wyrostka o wiele młodszego od siebie. Wkrótce jednak udało mu się „odkleić” od ról chłopczyków, a co ciekawsze natychmiast zaczął grywać wszelakich stetryczałych, złośliwych dziadów. Już tylko jedna, chłopięca rola przypominała widzom smarkatego Fijewskiego, mianowicie radiowa kreacja w „Teatrze Eterek” – autorskiej audycji Jeremiego Przybory z udziałem, między innymi, Ireny Kwiatkowskiej. Fijewski grał tam chłopczyka Mundzia. Teatrzyk funkcjonował do roku 1958.

Wróćmy do filmu i teatru, a także telewizji. W okresie powojennym Tadeusz Fijewski zagrał w trzydziestu filmach, co razem z przedwojennymi stanowi bardzo pokaźny, artystyczny dorobek. Aż 50 tytułów! Wspomniałem sam początek sukcesów filmowych, czyli „Zakazane piosenki”. Później, pośród trzydziestu tytułów, warto wymienić przynajmniej kilka. Jak na przykład „Pokolenie” Wajdy (1954), „Żołnierz królowej Madagaskaru’(1958) – zabawna adaptacja scenicznego wodewilu, „Lalka”- z Ignacym Rzeckim. W niektórych filmach mistrz nie mógł pokazać swoich prawdziwych umiejętności, bo takie były czasy. Ale nawet dość średniej klasy cykl trzech komediowych filmów z panem Anatolem (lata 1957-1959) budzi sympatię widowni. Kiedy nastał czas seriali telewizyjnych Tadeusz Fijewski pokazał lwi pazur. Pełna bólu i rozpaczy rola w „Chłopach”, to prawdziwy majstersztyk. Także „Noce i dnie” oraz „Czterej pancerni i pies”, w którym grał Starego Czereśniaka, czyli ojca.

Szkoda, że brak mi miejsca na opisanie niektórych kreacji teatralnych, których naliczyłem około dwudziestu. Niektóre z nich, jak „Martwe dusze” Gogola oglądałem w „Teatrze Polskim”. To było w roku 1969. Dwa lata przed śmiercią mistrza. Ale były także inne, wcześniejsze spektakle, które widziałem. Wszystkie niezrównane.

Tadeusz Fijewski zmarł w roku 1971. W tym czasie pracował przy filmie „Pełnia” w reżyserii Andrzeja Kondratiuka. Film zakończono bez niego. „Pełnia” była jego ostatnią, artystyczną pracą.

Andrzej Symonowicz