Kraków

Z Krakowem łączą mnie czasy moich kontaktów z tamtejszą Wyższą Szkołą Teatralną – to pod koniec lat sześćdziesiątych, a następnie z Teatrem Starym i jego aktorami, wśród których miałem w latach siedemdziesiątych i później sporo przyjaciół. Nigdy tam nie mieszkałem, ale bywałem i bywam w Krakowie tak często jak tylko mogę. Jest to gród piękny i o atmosferze niespotykanej w żadnym innym europejskim mieście.

W czasach, gdy w warszawskiej szkole teatralnej przyjaźniłem się z rokiem Marka Kondrata, Krzysia Kolbergera oraz Joasi Żółkowskiej – o czym już pisałem, na równoległym roku w Krakowie studiowały takie dzisiejsze sławy jak Janusz Rewiński, Krzysztof Materna, Krysia Tkacz, czy Ania Dziadyk – obecnie Dymna. Po studiach bywało, że absolwenci z Krakowa lądowali w teatrach warszawskich; jak Janusz Rewiński, czy Jaś Prochyra – charakterystyczny grubas, obecnie dyrektor warszawskiego Teatru Rampa. Z kolei niektórzy warszawiacy swoją pierwszą pracę rozpoczynali w Krakowie; na przykład Jurek Radziwiłowicz, czy Joasia Żółkowska – oboje w Starym.

Przypominam sobie zabawny incydent podczas jednego ze studenckich, krakowskich egzaminów. Jego bohaterami byli właśnie wymieniony Prochyra oraz Ewa Dałkowska. Ewa, zanim przeniosła się do Warszawy, studiowała w Krakowie. Zadaniem egzaminowanej pary było odegranie przed komisją scenki ze sztuki Czechowa. Scenka ta rozgrywa się przy stole, podczas kolacji. Studenci wymyślili, że dialog poprowadzą przy prawdziwym posiłku, dekorując sceniczny stół autentycznymi potrawami. Egzamin rozpoczęto. Jako się rzekło Janek był i jest potężnym grubasem, zjeść lubi, toteż solidny, zdrowy realizm aż emanował ze sceny. Ewa, chcąc Jasiowi sprawić dodatkową przyjemność, przygotowała w tajemnicy słoiczek rosyjskiego kawioru i tenże, podczas scenki, uroczyście podała partnerowi. Ucieszony Jasio słoiczek otworzył i…

Ewa miała ten kawior od dawna. Dostała od kogoś w prezencie i miesiącami chomikowała na szczególną okazję. Kiedy słoiczek otwarto, potworny smród rozszedł się po małej salce teatralnej. Mimo to aktorzy nie przerywali dialogu, a Janek dzielnie udawał, że zachwyca go smak i zapach otrzymanej potrawy. No, ale wysoka komisja nie wytrzymała. Jurorzy uciekli, a egzamin przerwano, bo salę należało przewietrzyć. Wszelako egzaminowani otrzymali zaliczenia z wysoką notą za samozaparcie i nieprzerwanie spektaklu.

Z Jankiem często spotykamy się w Warszawie. Zawsze robi mu się niedobrze, kiedy ktoś choćby wspomni o kawiorze.

W Krakowie jest kilka teatrów, ale ten najbardziej liczący się to Teatr Stary, przy Placu Słowiańskim. Szczególne miejsce. W latach siedemdziesiątych poza sceną, widownią i garderobami, czyli pomieszczeniami teatru, na parterze znajdowała się restauracja SPATIF, a na poddaszu kilka służbowych mieszkań zajmowanych przez miejscowe sławy aktorskie. Przez jeden, czy dwa sezony w jednym z owych strychowych apartamentów mieszkał późniejszy człowiek z marmuru - Jurek Radziwiłowicz. Z Jurkiem łączyła mnie w Warszawie bliższa znajomość, toteż później często przyjeżdżałem do niego do Krakowa w odwiedziny. Mieszkańcy poddasza, znakomici aktorzy, spotykali się po spektaklu najczęściej na dole w Spatifie, skąd później przenosili się na strych. Miałem w tym gronie szczególną pozycję, ponieważ jednym z rezydentów poddasza był Jerzy Bińczycki, znany wówczas jako Bogumił z serialu „Noce i dnie”. Uważano, że jestem do niego bardzo podobny (tak wówczas rzeczywiście było), toteż w Spatifie zawsze brano mnie za jego brata. Jurek zmarł dokładnie dziesięć lat temu.

Częstym gościem poddasza bywała reżyser Zofia Aleksandrowicz. Zosia przyjeżdżała z Warszawy, aby dobrać aktorów do podkładania głosu w zagranicznych serialach telewizyjnych, dla których przygotowywała dubbing. Każdy zawodowiec marzył, żeby pracować z jej ekipą. Ulubionym żartem perfekcyjnie opanowanym przez krakowskich mistrzów sceny było rozmawianie z Zosią metodą podkładania głosu. Polegało to na tym, że jeden z aktorów tylko ruszał ustami, a drugi za jego plecami wymawiał słowa. Efekt piorunujący, zwłaszcza wieczorem w Spatifie!

Zosia niestety nie żyje. Została zabita przez rabusiów-bandytów, którzy włamali się do jej domu na warszawskim Starym Mieście.

Andrzej Symonowicz