W Borkach Rozowskich myśliwy zastrzelił psa towarzyszącego właścicielowi, a drugiego czworonoga ranił. Rodzina, do której należały zwierzęta jest zaszokowana i zgłosiła sprawę policji.

Myśliwy zastrzelił psa, drugiego ranił

DRAMATYCZNA PRZYGODA

Dwaj młodzi mieszkańcy Borków Rozowskich, 21-letni Piotr Kaczmarczyk i jego 20-letni kolega Marcin Ejdys wybrali się w miniony piątek do lasu w poszukiwaniu poroży. Kiedy byli już w lesie zauważyli, że w ich stronę biegną dwa psy z gospodarstwa Piotra – Benek i Dzidzik. Widząc to obaj zaczęli przywoływać czworonogi do siebie, aby nie biegały samopas. Chwilę później cała gromadka zabrała się w drogę powrotną do domu. Nagle obok nich huknęły strzały, według Piotra co najmniej trzy. Przerażony, razem z kolegą czym prędzej pobiegł do domu, słysząc tylko za plecami przeraźliwy pisk jednego z czworonogów.

- Wtedy myśleliśmy tylko o tym, by ratować własne życie - tłumaczy Piotr. Choć wcześniej widział myśliwego na pobliskiej ambonie, ani mu przez myśl nie przeszło, że to on mógłby strzelać. Sądził, że w lesie grasuje jakiś wariat. W jakiś czas później, gdy obaj jako tako ochłonęli, postanowili sprawdzić co stało się z czworonogami. Z powrotem do lasu poszedł Marcin i tam znalazł martwego Benka, drugiego Dzidzika nigdzie jednak nie było. Spotkał natomiast myśliwego, którego widzieli wcześniej na ambonie. Podczas krótkiej rozmowy z Marcinem powiedział, że dopiero teraz przyjechał do lasu i nic nie wie o jakichkolwiek psach. Jednak kiedy wieczorem do myśliwego zadzwonił ojciec rodziny Kaczmarczyków, potwierdził, że to on oddał strzały.

BESTIALSKI CZYN

Następnego dnia Dzidzik, wrócił na swoje stare śmieci, ku wielkiej radości domowników.

- Cały był zakrwawiony i kuśtykał na trzech łapach – mówi Kazimierz Kaczmarczyk. Wspomina, że zastrzelony Benek (pies jednoroczny) był ulubieńcem całej jego licznej rodziny, a szczególnie 4-letniej wnuczki Oliwii. Spędzała ona ze swoim pupilem prawie każdą wolną chwilę.

- W poniedziałek ze łzami w oczach pojechała do przedszkola w Rozogach – dodaje babcia Danuta.

Jej zdaniem, to co zrobił myśliwy, to czyn bestialski, bo przecież musiał widzieć i słyszeć jej syna i jego kolegę Marcina, jak wołają na psy. Kazimierz Kaczmarczyk usiłował porozmawiać z myśliwym, by dowiedzieć się dlaczego strzelał, ale ten nie kwapił się do rozmowy. Dlatego rodzina złożyła w poniedziałek 28 lutego stosowne doniesienie na policji. Sam myśliwy nie chce mówić o swoim czynie.

- Jest to sprawa policji i prokuratora - kwituje swoje zachowanie. W tym miejscu warto dodać, że jest to doświadczony myśliwy z ponad 40-letnim stażem. Co mogło skłonić go do oddania strzałów? Miałoby to wytłumaczenie w przypadku, gdyby psy były bezpańskie i polowały na zwierzynę łowną. Nasz współpracownik Stanisław Stefanowicz, myśliwy ze Szczytna uważa, że choć ustawa o ochronie zwierząt zezwala na odstrzał wałęsających się po lesie zdziczałych kotów i psów, powinno robić się to tylko w ostateczności. Jeśli zauważy się, że jakiś czworonóg atakuje, strzał jest usprawiedliwiony, ale w innych okolicznościach nie należy naciskać się na spust. Według niego doświadczony myśliwy nie powinien mieć kłopotów z odróżnieniem psa, który poluje na zwierzynę, od takiego, który po prostu wbiegł na chwilę do lasu.

Marek J.Plitt/fot. M.J.Plitt