To miał być produkt turystyczny, jakich w Polsce mało. Tymczasem pomysł uruchomienia

na nieczynnej linii kolejowej Szczytno – Biskupiec szlaku drezynowego na razie zawisł w próżni

i nie ma widoków na to, by w najbliższym czasie znów go podjęto. Sekretarz miasta Lucjan Wołos twierdzi, że winne temu są władze gminy Szczytno, które już kilka lat temu wycofały się z realizacji projektu. - Wszystko z powodu braku woli politycznej – uważa.

Turystyczny niewypał

MAGNES NA TURYSTÓW

Wielkimi krokami zbliża się sezon turystyczny. Co poza korzystaniem z lasów, jezior oraz udziałem w kilku imprezach plenerowych może urlopowiczom zaoferować powiat szczycieński? Chyba niewiele. Jeszcze do niedawna głośno mówiło się o tym, że magnesem przyciągającym turystów może być szlak drezynowy na nieczynnej linii kolejowej Szczytno – Biskupiec. Zainteresowane jego powstaniem było sześć samorządów: powiat szczycieński, miasto Szczytno, gmina Dźwierzuty, powiat olsztyński oraz miasto i gmina Biskupiec. W 2005 roku podpisały one list intencyjny w tej sprawie, po czym przystąpiono do bardziej konkretnych działań. Za środki uczestniczących w przedsięwzięciu samorządów opracowano studium wykonalności zadania. Wynikało z niego, że koszt uruchomienia szlaku zamknąłby się kwotą około 680 tys. złotych. Linię miał obsługiwać zewnętrzny operator. Na trasie przejazdu drezyn na turystów czekałoby wiele atrakcji – m.in. zwiedzanie zlokalizowanych tam rezerwatów przyrody oraz baza gastronomiczna.

GMINA SZCZYTNO WINOWAJCĄ?

Wydawać by się mogło, że pomysł wypali i powiat zyska wreszcie produkt turystyczny, jakich w Polsce wtedy jeszcze nie było. Stało się jednak inaczej. Po opracowaniu studium wykonalności z udziału w projekcie wycofała się gmina Szczytno. Zdaniem sekretarza miasta Lucjana Wołosa, który jeszcze jako naczelnik Wydziału Rozwoju Miasta mocno zaangażował się w całe przedsięwzięcie, to zadecydowało o jego niepowodzeniu.

- Zabrakło woli politycznej. Wtedy inne samorządy stwierdziły, że albo robimy to razem, albo wcale – mówi sekretarz miasta. Wspomina, że zaawansowane były już rozmowy z PKP na temat przekazania linii, ale w sytuacji wycofania się gminy Szczytno, temat zawisł w próżni.

- Na razie możemy o tym zapomnieć. Pomysł zawisł na haku – nie pozostawia złudzeń Wołos. Co na to wójt gminy Szczytno Sławomir Wojciechowski?

- Nie czuję się wcale głównym winowajcą niepowodzenia projektu. Za naszym wycofaniem się z niego przemawiał rozsądek – odpowiada. Zdaniem wójta od początku było jasne, że pomysł nie wypali.

- Za krótko trwa u nas sezon, by ściągnąć w ten sposób turystów – twierdzi. Poza tym, jak dodaje, kiedy miał do wyboru udział finansowy w zagospodarowaniu brzegu dużego jeziora i szlak drezynowy, wybrał bez wahania to pierwsze.

- Z brzegów jeziora ludzie będą korzystać cały rok, z drezyn nie – argumentuje Wojciechowski.

CIUCHCIA DLA RODZIN

Ze stanowiskiem wójta nie zgadza się Lucjan Wołos.

- Drezynami też można by jeździć przez cały rok. Zresztą nie chodzi wcale o samo jeżdżenie, ale całościowy produkt turystyczny oferujący różne atrakcje – mówi sekretarz miasta. Dodaje, że na szlaku nie musiałyby kursować same tylko drezyny poruszane siłą ludzkich mięśni, ale też i pojazdy niewymagające wysiłku fizycznego.

Z kolei starosta Jarosław Matłach zwraca uwagę, że przydałaby się u nas kolej przystosowana do przejazdów typowo turystycznych, np. w postaci starej lokomotywy. Taki środek lokomocji zabrałby jednorazowo więcej osób niż drezyna. Zdaniem starosty byłaby to wielka frajda choćby dla rodzin z dziećmi. - Przy dobrej pogodzie można by było zabrać dzieci na wycieczkę trasą Szczytno – Biskupiec – snuje plany Jarosław Matłach, dodając, że sam chętnie wybrałby się ze swoimi pociechami w taką podróż.

- Mój syn ma prawie cztery lata, a jeszcze nigdy nie jechał pociągiem. W końcu obiecałem mu, że wybierzemy się do Rucianego i z powrotem.

ZDEWASTOWANE TOROWISKO

To, co nie udało się na całej linii Szczytno – Biskupiec, powiodło się na niewielkim, liczącym obecnie 1,5 km odcinku tej trasy pomiędzy Łąkami Dymerskimi a Popową Wolą. Działające tu stowarzyszenie „Wioska Żurawi” otrzymało od sponsora drezynę, po czym w ubiegłym roku grupa mieszkańców pod wodzą sołtys Kazimiery Klobuszeńskiej oczyściła tory z krzaków. Kolej wyraziła zgodę, by w zamian za uporządkowanie, lokalna społeczność mogła korzystać z tego krótkiego odcinka. Otwarcie miniszlaku nastąpiło jesienią zeszłego roku. Niebawem, bo już 1 czerwca przejażdżki mają być wznowione. Sołtys Klobuszeńska przyznaje, że mobilizując mieszkańców do oczyszczenia torów chciała udaremnić rozkradanie szyn i dewastację torowiska.

- Chodziło o to, żeby pokazać ludziom, że jednak coś się tu dzieje – mówi Kazimiera Klobuszeńska. W tym roku planuje oczyścić z chaszczy dalszy odcinek trasy, choć przyznaje, że namówienie do tego mieszkańców nie jest wcale łatwe.

- Na torach rośnie głóg, dzikie róże. Podczas ubiegłorocznych prac byłam podrapana do krwi – opowiada sołtys.

Kradzieże kolejowej infrastruktury to duży problem na nieczynnej od początku lat 90. linii. W 2006 roku złodzieje ze Śląska przy pomocy palników zrabowali około 700 metrów torowiska. Nie gorsi są też okoliczni mieszkańcy, dla których fragmenty szyn czy śluby to łakomy kąsek.

- Pracownicy kolei właśnie robili inwentaryzację szlaku. Stwierdzili, że na odcinku od Szczytna do Dźwierzut jest on w fatalnym stanie – informuje sołtys Popowej Woli. Lucjan Wołos uważa jednak, że dewastacja linii wcale nie jest główną przeszkodą w ponownym jej uruchomieniu. Jak mówi, prowadził już na ten temat rozmowy z członkami stowarzyszeń miłośników kolei, którzy zajęliby się rekonstrukcją torów w czynie społecznym. Materiały do naprawy oferowała kolej. Sekretarz przekonuje, że w realizacji przedsięwzięcia czas działa na naszą niekorzyść. I nie ma tu wcale na myśli fatalnego stanu linii, z której ubywa torów.