Spis powszechny

Nie jestem pewny, ale być może w tych dniach wchodzi w życie przepis o dłużnikach. O ile już nie obowiązuje. Co to oznacza? Oznacza tylko, albo aż to, że każda firma, pojedynczy obywatel czy obywatelka, jeżeli jest komuś winna 200 zł albo więcej i długu nie spłaca przez dwa tygodnie, może trafić na listę, a właściwie do księgi dłużników. A jak tam się już znajdzie, to traci wiarygodność i o żadnej nowej pożyczce czy kredycie nie może marzyć, bo każdy bank, każda instytucja, każda firma może do tej księgi sięgnąć, by zaczerpnąć informację o drugiej firmie czy o osobie prywatnej. Przepis ten jest ze wszech miar potrzebny i nie ma się czemu dziwić. Tyle, że został wprowadzony niepotrzebnie. Wystarczyło przecież wykorzystać ostatni spis powszechny i hurtem wpisać do księgi dłużników wszystkich obywateli i prowadzone przez nie firmy. Sprawa bowiem ma się tak:

... Z pieca spadło

Firmy

Jak wiadomo firmy dzielą się na małe, średnie i duże. Z punktu widzenia dłużników nie ma to większego znaczenia, ale rozpatrzmy sprawę po kolei. Szef firmy małej trafi na wspomnianą listę z całą pewnością, gdyż potrzebny do produkcji materiał czy produkt handlowy musi wziąć na kredyt. Przy tym nie zdarza się, aby mógł swoją produkcję sprzedać od ręki. Na pieniądze musi zaczekać. Nawet fakturę wystawia z pewnym terminem płatności (miesiąc albo dwa, a nawet więcej). Czyli, że pieniędzy nie ma. A właściwie to ma, tylko że dostanie je później. Naturalnie z góry godzi się na to, że jego kredyt ulegnie zwiększonemu oprocentowaniu, ale co ma zrobić? Przecież wie, że jego towar to jeszcze nie pieniądze, ale trudno, zapłaci jak tylko pieniądze wpłyną na jego konto. A tymczasem o pieniądze upomina się nie tylko bank, ale też ZUS, Urząd Skarbowy, energetyka, telefony i sam Bóg wie, kto jeszcze. Nie ma siły, nie opędzi się od długów, bo taka jest reguła: w Polsce brak "kapitału obrotowego", każdy każdemu jest coś winien. Jeżeli właściciel firmy jest mało wytrzymały nerwowo, po kilku miesiącach zwija interes i przenosi się do klasy bezrobotnych. Jeżeli nerwy ma ze stali, jakoś się w tym wszystkim obraca i co tydzień dokładnie bilansuje ile komu jest winien i co jemu się od innych należy. Jeżeli te sumy jakoś mu się zgadzają, długami przestaje się przejmować, a tylko pilnuje, aby zapłacono w miarę szybko za dostarczony przez niego towar.

Podobnie ma się sprawa z firmami średnimi. Ich kłopot jednak jest większy - zatrudniają bowiem pracowników i obciążenia wobec państwa są o wiele większe.

Natomiast firmy duże już w ogóle bazują na kredytach, są zadłużone permanentnie i odkładanie terminów płatności owych długów, to ich naczelna troska. Muszą też liczyć się z tym, że mają kooperantów, podwykonawców, dostawców i tak dalej, z których część w tak zwanym międzyczasie padnie, albo rozwieje się w powietrzu, co na jedno wychodzi. A w związku z dużymi firmami rodzi się pytanie zasadnicze: co z kopalniami, hutami, stoczniami państwowymi? Przecież wiadomo, że zalegają ZUS-owi, Urzędom Skarbowym i bankom sumy olbrzymie, których nigdy nie będą mogły spłacić. Czy oni też trafią do księgi dłużników i więcej kredytów w banku nie dostaną? Nawet na najbliższą wypłatę? A jeżeli w stosunku do nich nie będą wyciągane konsekwencje, to po co ta cała heca? Czy po to, aby dodusić tych małych drobnych dłużników, którzy i tak ledwo ciągną swoje firmy?

A teraz o nas

Czy w ogóle bywają takie rodziny, które nie mają długów? Nie ma. Wszyscy bowiem płacimy za prąd, prawie wszyscy za telefon, przymusową opłatę za posiadanie telewizora, wreszcie czynsz. Spora część ma kredyty: zaciągnięte na mieszkanie, na samochód, na meble, na lodówkę. Są wreszcie emeryci i renciści. Zacznijmy od tych ostatnich. Wyłączając byłych komunistycznych prominentów i "utrwalaczy władzy ludowej" emerytury są raczej kiepskie. Z wiarygodnych źródeł wiem, że na wszystkie opłaty miesięczne starcza, a nawet zostaje trochę na życie. Ale co się dzieje, gdy przyjdą święta? Trzeba wydać trochę więcej. Niedużo, może dwieście złotych. A po to, aby je mieć, czegoś trzeba nie zapłacić. Może prąd? No i leżymy. Już trafiliśmy na listę dłużników. Ale co tam święta. Można ich nie zauważyć. Ale lekarstwa trzeba kupić. I co? Popadamy w długi. A młodsi? Rodziny z dziećmi? Ileż to nieprzewidzianych przygód finansowych może nas spotkać? Nie mówiąc o przewidzianych: nowy rok szkolny, ślub córki, lub zgoła narodziny wnuka bez ślubu. Młodych choroby także nie oszczędzają. Skąd na to wziąć? Kredytu nie dostaniemy. Jesteśmy bowiem na liście dłużników, bo przez celowy lub nieumyślny zanik pamięci nasz dług telefoniczny... jednym słowem księga dłużników coraz grubsza.

Czy naprawdę wszyscy trafimy do tej księgi? Nie, nie wszyscy. Z pewnością nie trafią na nią ci, co powinni siedzieć w więzieniach za kombinacje, oszustwa i temu podobne machinacje. Powiedzmy też prawdę, że jest też część ludzi, którzy sumiennie płacą wszystko w terminie i o żadnym rachunku nigdy nie zapomną. Ale ilu ich jest? W granicach błędu statystycznego, to ok. 3%. Czy po to, aby ich wykluczyć warto zakładać specjalną księgę dłużników?

Pewnie trochę przesadzam. Jak zwykle. Ale takie moje prawo felietonisty. Bo przeraża mnie myśl, że odtąd banki nie będą udzielać pożyczek normalnym ludziom, a tylko rządowi, który zaciąga kredyty bezkarnie i państwowym molochom, bo takie pożyczki wymuszą strajkami.

A tym, że i ja zostanę wpisany na karty tej szacownej księgi nie przejmuję się wcale. W końcu nie będę tam w najgorszym towarzystwie.

Marek Teschke

2003.05.07