Pomysł uatrakcyjnienia święta grodu folkiem i motocyklami zamiast prawdziwych rumaków spalił na panewce. Mimo to przez trzy dni Szczytno było oblegane. Królowała muzyka, w tle pojawiło się kilka dodatkowych atrakcji, choć nie obyło się bez tradycyjnych odpustowych kramów, smrodu przepalonego oleju i wszechobecnego piwa, tym razem w kilku odmianach.

Zwyciężył rock

Łkająca dusza Sienkiewicza

Zanim burmistrz grodu, z własnej i nieprzymuszonej woli pozbawił się władzy, na placu Juranda i w najbliższych okolicach niepodzielnie zapanowały kramy z wszelakim "dobrem", głównie z pienistym "Kasztelanem", co choć trochę przybliżyło historyczno-literackie odniesienia, od lat towarzyszące "Dniom i Nocom", bo wszak przed wiekami to właśnie kasztelanowie dzierżyli władzę w miasteczkach.

Spore rozczarowanie wywołał nowatorski pomysł wjazdu jurandowej świty. Wielu widzów było zawiedzionych brakiem tradycyjnego konnego orszaku.

- Specjalnie aż ze Szczecina przyjechaliśmy z dziećmi, żeby zobaczyły konny orszak w historycznych przebraniach, a tu... motory! Sienkiewicz to się pewnie w grobie przewraca! - dotarło do "Kurkowych" uszu z tłumu publiki, gdy na plac wjechały "ryczące czterdziestki", unoszące na siodełkach, w roli pasażerów, Juranda i jego świtę. Skład osobowy drużyny także był odstępstwem od przyjętych reguł. Oto bowiem rycerz ze Spychowa przybył z... Pasymia, przywożąc z sobą Danuśkę, córę nadobną i... prawdziwą, bo w tę rolę wcieliła się Miss Ziemi Szczycieńskiej Izabela Króliczak. I tak klucz do bram miasta przeszedł w ręce mieszkańca Pasymia. W tubylcach, choć trochę znających dzieje obu miast, świadomych faktu, że przez wieki toczyły one zajadłe spory, a nawet zbrojnie przeciw sobie występowały, zrodził się lekki popłoch. Zrozumiały, skoro plakaty z programem święta grodu zawierały informację, że odbywa się ono w 280 rocznicę uzyskania praw miejskich, które to prawa gród nasz uzyskał między innymi dzięki zwycięstwu mieszczan szczycieńskich nad pasymskimi. A swoją drogą, poza adnotacją na plakatach, żadnych innych rocznicowych akcentów nie zauważyliśmy.

Pasymski Jurand czyli Ryszard Króliczak zapewnił "Kurka", że nie wykorzysta władzy nad Szczytnem do odebrania mu prymatu w powiecie. Być może na tę spolegliwość miał niemały wpływ fakt, że klucza pilnowali także rycerze: Maćko i Zbyszko z Bogdańca, w cywilu - bracia Bielinowicze.

Ostatnią władczą czynnością burmistrza było uhonorowanie co bardziej zasłużonych dla grodu mieszkańców. I tak w tym roku za godnych orderów specjalna kapituła, którą dowodziła przewodnicząca rady Monika Hausman-Pniewska uznała: Iwonę i Krzysztofa Topolskich (za dobroczynność), Jadwigę Pijanowską, dyrektor Miejskiej Biblioteki Publicznej i członka Związku Kurpiów (za krzewienie kultury tej nacji), Piotra Zembrzuskiego, szefa Szczycieńskiego Klubu Kyokushin Karate (za osiągnięcia sportowe i wkład w wychowanie młodzieży), Andrzeja Maternę, instruktora w Miejskim Domu Kultury (również za wieloletnią, skuteczną pracę wychowawczą z młodzieżą) oraz Brygidę Bocian (za stworzenie własnymi rękoma i zupełnie społecznie dziecięcego oddziału "motylkowego" w szczycieńskim szpitalu). Wręczono także trzy odznaczenia "zbiorowe", które przypadły w udziale stowarzyszeniu "Dar Serca", Towarzystwu Przyjaciół Szczytna oraz zespołowi śpiewaczemu "Mazury".

Podczas ceremonii otwarcia nie mogło w Szczytnie, oczywiście, zabraknąć akcentów politycznych. Poseł Tadeusz Iwiński nie omieszkał na przykład pochwalić się swoim wkładem w "uratowanie" szkoły policji w Szczytnie(!).

Po uroczystym otwarciu VIP-y (każdy obowiązkowo ozdobiony stosownym identyfikatorem) ochoczo pomaszerowały do "Zacisza", gdzie w tym roku urządzono dla nich party, ale za to dwudniowe, bo ucztowano nie tylko w piątek, ale też i w sobotę. Nieliczni z nich zdecydowali się na udział w folkowym koncercie, na który zresztą przyszła żenująco mała liczba widzów. Większość VIP-ów nad zmysłowo-muzyczne doznania przedkładała jadło i napitek. Odwrotnie było w sobotę, bo ławeczki w loży były gęsto zasiedlone, choć i w restauracyjnych pomieszczeniach pojawiało się sporo osób, z dużą rotacją. Zresztą w sobotę spokoju i prywatności (?) ucztujących ochrona nie strzegła już tak pilnie, jak w piątek.

Koncertowe Szczytno

"Folkowy Dziedziniec Tradycji" zaczął się już w czwartek, kiedy na emdekowskiej scenie od wczesnego popołudnia do późnego wieczora trwała nauka ludowych tańców. Każde taneczne pas wykonywało kilkanaście, a w porywach nawet kilkadziesiąt osób. Niewiele więcej stawiło się na piątkowy koncert. Z planowanych 700 biletów do południa sprzedano... 25. Wieczorem zainteresowanie folkiem wzrosło, bo liczba zbytych karnetów wstępu sięgnęła blisko 200.

- Zorganizowanie koncertu w ramach "Dni i Nocy Szczytna" nie przysłużyło się ani folkowi, ani świętu miasta - słychać było powszechne komentarze, zarówno na dziedzińcu zamkowym, jak i poza nim.

W sobotę natomiast, na miejskiej plaży, zgromadził się już tłum widzów (choć prawie o połowę mniejszy niż zakładali organizatorzy), podzielonych na dwa sektory. W jednym, na ławeczkach, zasiadła plejada VIP-ów, odgrodzona od "reszty świata" metalowym płotkiem. Za ogrodzeniem natomiast stała rzesza widzów, choć niektórzy, szczególnie w tylnych "rzędach" po prostu "piknikowali" na trawie.

Każdy z wykonawców przyjmowany był z mniejszym lub większym entuzjazmem, uzależnionym od indywidualnych gustów. Największym aplauzem przyjęto show Maryli Rodowicz i "nową" Budkę Suflera. Miłym zaskoczeniem dla wszystkich był pokaz sztucznych ogni, którego nikt się w tym roku nie spodziewał.

W niedzielę z kolei najburzliwsze owacje towarzyszyły występom Huntera, rodem ze Szczytna, i gwiazdy wieczoru Kasi Kowalskiej. Koncert rockowy cieszył się największym zainteresowaniem, bo choć nie przyszło nań tyle osób, ile zakładali organizatorzy, to "niedobór" był najmniejszy.

Okazję do zabawy mieli też ci, którzy za muzyką (szczególnie za pieniądze) nie przepadają. Co prawda na placu Juranda też królowały rytmy wszelakiej maści, ale już na dziedzińcu było nieco ciszej. Gwaru - oczywiście - uniknąć się nie dało, skoro odbywały się tam gry i zabawy dla dzieci. Tłoku okrutnego nie było, ale w każdym momencie około 20-30 dzieciaków miało zajęcie.

Mniej tłumnie było podczas kilku tzw. imprez towarzyszących. Niektórych zwabił rajd starych samochodów i motocykli. Malkontenci jednak i tu mieli uwagi: - Co to za parada zabytkowych pojazdów! Raptem z dziesięć motorów i parę gazików! - dotarło do "Kurkowych" uszu.

Swoje pięć minut mieli też miłośnicy modelarstwa, którzy mogli uczestniczyć sami bądź tylko przyglądać się pokazowi maleńkich cudów techniki. Co prawda nastąpił lekki konflikt interesów, bo ku zdziwieniu modelarzy i widzów, co i rusz w ich szeregi wbiegał jakiś maratończyk, ale obyło się bez poważniejszych karamboli.

Do niebezpiecznych wypadków, awantur czy innych zdarzeń nie doszło także w innych punktach miasta. Służby, odpowiedzialne za zdrowie i porządek nie narzekały na nadmiar pracy.

Piwne szaleństwo

Służby się nie napracowały, ale też, jak na "Kurkowy" gust, nie wykazywały się szczególną aktywnością. A byłoby gdzie, bo jak zawsze podczas święta grodu, bezapelacyjnym władcą było... piwo.

Zgodnie ze złożoną obietnicą, popołudniami (ale przed bankietami i koncertami), w tłumie na placu Juranda nierzadko pojawiał się burmistrz ze swymi najbliższymi współpracownikami. Działała też komisja "antyalkoholowa": jedna pani i jeden pan spacerowali między dystrybutorami z piwem, sprawdzając czy kramy zaopatrzone są w stosowne wywieszki, informujące o zgubności nałogu oraz czy "polewacze" polewają zgodnie z posiadanymi zezwoleniami. Komisja odwiedzała kramy wczesnym popołudniem... i dość. I choć - wydaje się - trącającej młodzieży było jakby mniej (albo lepiej się kryła), to jednak z tym przestrzeganiem zakazów było różnie, zarówno na placu Juranda, jak i poza nim. Jak donoszą specjalne "Kurkowe" czujki, im bardziej od centrum miasta oddalony był sklep ze spirytualiami, tym słabszy wzrok sprzedawców, bo młodym i bardzo młodym bez żenady alkohol podawano.

Na placu Juranda nie było dużo lepiej. Wciąż jeszcze podchmielonych chmielowym ekstraktem młodych ludzi był dostatek. Nie było też pełnej koordynacji działań pomiędzy sprzedającymi i kontrolującymi. Ci drudzy bywali, ale rzadko, a ci pierwsi wszelkie wątpliwości, jeśli w ogóle występowały, co do wieku kupujących rozstrzygali na korzyść tych ostatnich.

- No, chyba mają... - odpowiedział "Kurkowi" jeden z handlujących piwem, zapytany czy i jak sprawdził, że bardzo młodo wyglądający chłopcy mają po osiemnaście lat. Bo że nie żądał żadnego dowodu dojrzałości - to pewne. Zażądał więc "Kurek", no i okazało się że młodzieńcy dowodów nie mają, dojrzałości zresztą też nie.

Według odgórnych zapewnień, wszystkie służby miały ze szczególną uwagą na popijającą młódź zwracać uwagę. Jak to wyglądało? Oto przykładowy obrazek.

W niedzielny późny już wieczór, "Kurek" przy własnej siedzibie "potknął" się o - na oko 14-15-latka z plastikową szklanicą perlistego napoju. A zatem zakup został dokonany w obrębie placu Juranda.

- To trzeba zgłosić ochronie - mówią policjanci, stojący u wrót placu. - My pilnujemy tylko na zewnątrz, a na teren imprezy nie wolno nam wchodzić.

Wśród zgromadzonych między sceną a straganami ludzi od czasu do czasu przemykają charakterystyczne "czarne koszule".

Największe natężenie czerni widać przy scenie. Podobnie jak i w ubiegłym roku, choć nikt już nie śpiewa, a nad placem unoszą się dźwięki muzyki mechanicznej, ochrona pilnuje kolumn i kabli.

- Ja nie wiem - mówi jeden z młodych ochroniarzy, zapytany co zrobić w przypadku "namierzenia" pijącego małolata. - My nie jesteśmy od tego.

- Proszę powiedzieć o tym policji, bo sprzedawanie nieletnim to przestępstwo, albo organizatorom - podpowiada jego koleżanka po fachu.

Ale przecież policji na plac wchodzić nie wolno. No i gdzie w tym tłumie, szukać organizatora.

Służby odpowiedzialne za porządek i przestrzeganie prawa miały jednak swój "sukces".

- Dowiedzieliśmy się, że częste są przypadki kupowania piwa przez dorosłych i podawania go nieletnim - mówią przedstawiciele policji i ochrony. I co z tego?

- Zwróciliśmy uwagę sprzedawcom, by na takie przypadki... zwracali uwagę - pada odpowiedź.

Halina Bielawska

2003.07.23